Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdy miała siedem lat wywieźli ja na Sybir. Józefa Bejger z Okręgu wspomina deportację

Małgorzata Chojnicka
Małgorzata Chojnicka
Przedszkole na Syberii
Przedszkole na Syberii Archiwum
Józefa Bejger z Okręgu w gm. Lipno miała zaledwie siedem lat, gdy wraz z rodziną została wywieziona na Sybir. W tym roku skończyła 90 lat! Na urodziny przyjechała do niej młodsza siostra – Helena Ostrowska. Takie rodzinne spotkanie było okazją do wspomnień.

Zobacz wideo: Minirondo na bydgoskim Górzyskowie budzi emocje wśród mieszkańców

od 16 lat

Patrząc na Józefę Bejger i jej siostrę Helenę Ostrowską widzi się dwie pogodne starsze panie. Trudno też wpaść na pomysł, że starsza ma lat 90, a młodsza 85! Ich przeżycia wystarczyły na kilka żyć, a nie na jedno, nawet najdłuższe! Takich wspomnień nie zaciera upływ czasu, bo są zbyt bolesne. Ożywają zawsze, gdy wybucha kolejna wojna. Łatwo sobie wyobrazić, co teraz czują, kiedy wszyscy z niepokojem śledzimy rozwój wypadków na granicy rosyjsko – ukraińskiej.

- Ja już swoje przeżyłam, ale boję się o moje dzieci, wnuki i prawnuki – mówi Józefa Bejger. – Nie ma nic gorszego od wojny. Do Polski udało się nam wrócić po prawie sześciu latach tułaczki.

To była pierwsza masowa deportacja

Była noc z dziewiątego na dziesiątego lutego 1940 roku, kiedy sowieci załomotali do rodzinnego domu naszych bohaterek w Horożance w województwie tarnopolskim. Dali kwadrans na spakowanie najpotrzebniejszy rzeczy. W domu byli rodzice, siedmioletnia Józia, dwuletnia Helenka i babcia. To była pierwsza masowa deportacja Polaków w głąb ZSRR. – Ojciec chciał zabrać worek mąki, bo przeczuwał, że może być źle, ale jeden z Ukraińców go wyrzucił – wspomina pani Józefa. - Zresztą oni wiedzieli już dużo wcześniej, że nas wywiozą. Gdy tato zasiał zboże na zimę, jeden z nich mu powiedział „siejesz, ale sprzątać go nie będziesz”. Razem z nami wywieźli siostrę mojej mamy z dziećmi.

Po kilku godzinach oczekiwania na mrozie nadjechał pociąg. Wszystkich deportowanych wciśnięto do towarowych wagonów. W każdym stał piecyk „koza”, obok którego leżała niepokojąco mała kupka węgla, a w podłodze wycięty był otwór, służący za ubikację. Małe okienka zostały zakratowane drutem kolczastym. O taką „kozę” mała Józia poparzyła sobie obie ręce, gdy została popchnięta podczas wsiadania. Wagony były ciągnięte aż przez trzy lokomotywy, bo tyle ich było! Podróż na daleki Ural trwała ponad miesiąc.

W wagonie panowała ciasnota. Słychać było płacz dzieci i lament kobiet. Ludzie słabsi zaczęli umierać. Pociąg jechał długo bez zatrzymywania. Im dalej na wschód, zimno stawało się nie do wytrzymania.

- Nie mieliśmy wody i w naszym wagonie mężczyźni podsadzali takiego chłopaka, żeby zgarniał śnieg z dachu – kontynuuje pani Józefa. – Gdy stopniał, piliśmy wodę. Od niej chyba ludzie zaczęli chorować i umierać.

Praca w kopalni złota

W końcu pociąg się zatrzymał w szczerym polu, a wartownicy otworzyli zaryglowane drzwi. Każda rodzina dostała trochę wrzątku i po chochli trudnej do określenia lury. Strażnicy wyciągnęli zwłoki z wagonu i wyrzucili w pole. O pochówku nie było nawet mowy. Jedna z matek przez kilka dni trzymała w ramionach swoje martwe dzieciątko. Podczas jednego z postojów wyskoczyła z wagonu, by je jakoś pochować. Położyła je pod drzewem, bo ziemia była zamarznięta… Zemsta Stalina za porażkę w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku była straszliwa. Z Syberii, z tej nieludzkiej dla Polaków ziemi, wielu nie wróciło. Rodzina pani Józefy trafiła do obwodu świedłowskiego, do miejscowości Pierwomajski Posiołok. Babcia rąbała drewno, a rodzice pracowali w kopalni złota.

- Tamte czasy znam tylko z opowieści – mówi Helena Ostrowska. – Byłam mała i ciężko chorowałam. Mam tylko takie strzępki wspomnień. Opiekowała się mną siostra. Pamiętam, jak w przedszkolu leciała mi z uszu ropa. Przez tę jazdę w towarowym wagonie odmroziłam sobie głowę. Od tamtej pory mam poważne problemy ze słuchem. Na jedno ucho w ogóle nie słyszę.

Ojciec naszych bohaterek krótko pracował w kopalni, bo miał wypadek. Gdy rozbijał kilofem rudę złota, eksplodował dynamit, który nie wybuchł pod ziemią. Cudem przeżył, ale do pracy już się nie nadawał. – Tata miał roztrzaskaną rękę – opowiada pani Helena. – Długo leżał w szpitalu i już nie wrócił do kopalni. W oczach zostały mu drobinki złota, które błyszczały. Opiekował się nami, gdy mama pracowała w kopalni. Wtedy też zaczął wróżyć ludziom z kart. My dzięki temu nie umarliśmy z głodu, bo stawiał karty za coś do jedzenia. A że jego wróżby się sprawdzały, to przed naszym mieszkaniem w baraku ustawiała się długa kolejka.

- Jednak po wojnie już nigdy nikomu nie wróżył – wtrąca pani Józefa. – Powiedział, że już więcej grzeszyć nie będzie. Te karty, które były praktycznie wytarte, włożyliśmy mu do trumny.

Na Syberii najgorszy był głód, a ludzie żywili się wszystkim, co tylko nadawało się do jedzenia - pokrzywami, pędami sosny, liśćmi. Wielu zostało tam na zawsze. – Naszej cioci zmarły wszystkie dzieci, pięcioro – opowiada pani Helena. – Leżeli w jednym łóżku, a te dzieci umierały jedno po drugim. Tylko ciocia przeżyła.

Koniec wojny nie oznaczał jeszcze powrotu do Polski. Z Uralu wywieziono ich na Ukrainę do kołchozu w obwodzie chersońskim na Nizinie Czarnomorskiej. Tam przynajmniej nie cierpieli takiego głodu. – Pamiętam ogromne winogrona, które tam rosły i arbuzy – kontynuuje. – Pracowaliśmy w polu i kradliśmy zboże. Mama uszyła mi takie podwójne spodnie, do których wsypywałam ziarno. Pamiętam, że jechaliśmy 120 km wozami zaprzęgniętymi w woły na stację kolejową. Pociąg zawiózł nas do Polski. Był to 1946 r.

Rodzina zamieszkała we wsi Kamienna niedaleko Bystrzycy Kłodzkiej. Pani Józefa przeprowadziła się do centralnej Polski za swoim mężem i do tej pory mieszka z synem Zygmuntem i jego rodziną w Okręgu pod samym Lipnem. Jednak cała rodzina została na Dolnym Śląsku.

Dostojną jubilatkę z okazji pięknych urodzin odwiedził Andrzej Chojnicki, przewodniczący Rady Gminy Lipno. Złożył życzenia i powiedział, że w rocznicę sowieckiej agresji na Polskę, 17 września zostanie zorganizowane spotkanie dla uczniów w zabytkowym dworku w Jastrzębiu. Pani Józefa będzie mogła opowiedzieć młodym ludziom o tym, co spotkało jej rodzinę na dalekiej Syberii.

Coraz mniej ludzi pamięta koszmar wojny i trzeba robić wszystko, by świat znów nie stanął w płomieniach.

[prycisk_galeria]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lipno.naszemiasto.pl Nasze Miasto