Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy Doniecka słyszą wybuchy i żyją w panice. Nie mogą uciec

Ewelina Fuminkowska
Ewelina Fuminkowska
Marzena Bugala-Astaszow / zdjęcie ilustracyjne
„Ne perezhivayte boyevyye deystviya idut za Donetskom my tol’ko slyshim zalpy udarov ot vzryvo” - napisała do mnie w czwartek rano ciocia Lyubov z Doniecka. Żebym się martwiła o nich, bo słyszą jedynie spadające bomby. U drugiej, cioci Valey, która mieszka w Krzywym Rogu też słychać strzały.

Zobacz wideo: Wiatr zerwał blachę na dachu bloku w Bydgoszczy

od 16 lat

Kilka dni temu, gdy korespondowałyśmy, dopytywała, co piszą polskie media o Doniecku. Na Ukranie żyli w niepewności, ale z nadzieją, że wojna się nie zacznie.

Od 2014 roku ciocia Valey, najmłodsza siostra mojej babci, po zbrojnym zajęciu kluczowych miast donieckiego zagłębia węglowego przeprowadziła się do Krzywego Rogu. Liczyła na spokój. „Wszyscy ludzie są w panice” - pisze do mnie Lyubova, pytana o nastroje w kraju. „Ludność Donbasu to Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy, ale też #Polacy, Czesi, Grecy itd. W Donbasie jest ponad sto narodowości. Chcemy, aby nasza Ukraina była zjednoczona, a wszyscy krewni nie chcą dołączyć do Rosji”.

Gdy wczoraj rano zaczęła się wojna w Ukrainie wszyscy byliśmy w szoku. Od razu chwyciliśmy telefony i pisaliśmy do rodziny z Doniecka oraz okolic.

Moja babcia, mama mojego taty, urodziła się w Doniecku (wcześniej Stalino). Jednak, co podkreślała, zawsze czuła się Polką. Jej matka, moja prababcia pochodziła z Radomia, a ojciec z Czech. Biegle mówiła po polsku od dziecka i była mistrzynią jabłecznika, a sekretny przepis przywiozła właśnie z Doniecka.

Swojego przyszłego męża, dziadka Stefana, poznała na robotach przymusowych w Niemczech. Po wojnie zamieszkali w Aleksandrowie Kujawskim. Tu odwiedzała ją liczna rodzina z Ukrainy. W latach 90., gdy byłam małym dzieckiem przywozili najfajniejsze zabawki i cukierki. Cześć rzeczy szła na handel, pozostałe dla rodziny.

Do Doniecka jeździł także mój ojciec. Pierwszy raz rodzinne miasto swojej mamy odwiedził w latach 70., wtedy to był już Donieck.

- Ogromne miasto, mieli doskonale rozwiniętą komunikację miejską. W jedną stronę miasto miało 47, w drugą ponad 30 kilometrów. Już było duże, ale cały czas się rozbudowywało - opowiada mój tato, Zygmunt Fuminkowski. - Moja babcia, bardzo chciała, żebym został na Ukrainie. Myślałem o tym, oferowali mi świetną pracę i dobrą pensję. Miasto bardzo zadbane, nie było widać, że to przemysłowe rejony. Dużo parków, piękna rzeka, od której wzięła się nazwa miasta.

Tata wspomina piękne zabytkowe budynki i wybudowany cyrk. Z wizytą ojca w cyrku wiąże się śmieszna przygoda, bo wrócił... bez butów.

Tata do tej pory otwiera słoiki z kiszonymi ogórkami, w poszukiwaniu smaku z podróży do Ukrainy. Ani mnie, ani mamie się jeszcze nie udało się w ten smak trafić. - Tam było dużo kiszonek. Ogórki twarde i bardzo ostre. Jeszcze przed oczami mam kanały zapełnione kiszonymi arbuzami - dodaje. Kanały, bo miejsca, w których trzymali arbuzy przypominały nasze kanały do naprawy samochodów. Smak był dziwny - trochę kwaś ny, trochę słodki.

- Gdy wjeżdżałem już do Kijowa, wchodziłem do restauracji dla mieszkańców, nie tej dla turystów i zamawiałem barszcz, a do tego kaszę z sosem lub pierogi - opowiada. - Gdy pojechałem tam z twoją mamą, w restauracji poprosiłem o cukierka do kawy. Kelner zdziwiony, że proszę o jedną sztukę, przez całą salę, na półmisku niósł ten jeden cukierek. To bardzo gościnne tereny, nie traktowali Polaków gorzej, wręcz jak przyjaciół.

Choć w młodości tata nie przepadał za tłustymi potrawami, zachwycał się soloną słoniną. - Mówili na to sało. Była tak miękka, że można było nią smarować chleb. Babcia często dodawała ją do różnych potraw.

Z babcią mówił po polsku, z kuzynami i rodzeństwem swojej mamy - po ukraińsku. Problemów z komunikacją nie było, także z mieszkańcami Doniecka.

- Całe miasto zwiedziłem autobusem, wujek, który był górnikiem, pokazał mi swój zakład. Niestety byłem z Polski i nie mogłem zjechać na dół. Pociągiem podróżowałem w dalsze tereny. Poznawałem ludzi. Żeby wrócić do babci, szukałem wysokiej wieży telewizyjnej, mieszkali w pobliżu.

Tato, gdy jechał do Doniecka, zabierał ze sobą trochę rzeczy „na wymianę”. - U nas było ciężko o pomarańcze, a tam dzieciaki nie widziały ich przez długi czas. Jednak dużo osób podążało za modą. Ślubną koszulę w kwiaty sprzedałem od ręki, za garnitur kupiłem złoty pierścionek – wspomina. - W Doniecku był pobudowany cyrk, spektakle niemal każdego dnia, zawalił się, ale szybko został odbudowany. Gdy poszedłem tam, sprzedałem swoje buty. Męskie buty na lekkim obcasie, to był hit mody, do domu wróciłem w startych z pieniędzmi na kolejne pary.

Z podróży przywoził złoto i oczywiście zapasy ulubionego jedzenia. Po ślubie z moją mamą odwiedził Donieck kolejny raz. - To niezwykle gościnni ludzie, za każdym razem witani byliśmy bardzo serdecznie. Już dwa lata temu wybierałem się, by odwiedzić rodzinne strony i grób mojej babci – dodaje. Niestety najpierw COVID- 19 teraz wojna uniemożliwiła nam wyjazd.

Na atak Rosji również zareagował z niedowierzaniem. Liczył, że nie dojdzie do konfliktu zbrojnego, nauczeni doświadczeniem I i II wojny światowej nie popełnimy kolejny raz tego samego błędu.
- Mam nadzieję, że wszystko się kończy i będziemy mogli zobaczyć się w Polsce – dodał Lyubov.

Następnego dnia w sklepach nie było już żywności, a na stacjach paliwa. Mieszkańcy nie mają jak uciec z ogarniętego wojną Donbasu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lipno.naszemiasto.pl Nasze Miasto