Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wnuk legendy opozycji: Za każdym Kuroniem stoi silna kobieta

Redakcja
Od lewej: Joanna Liszkiewicz - Kuroń, Jacek, Maciej, Kacper i Jakub
Od lewej: Joanna Liszkiewicz - Kuroń, Jacek, Maciej, Kacper i Jakub Archiwum rodzinny Kuroniów
17 czerwca 2016 mija dwanaście lat od śmierci Jacka Kuronia, jednego z przywódców opozycji w okresie PRL, współzałożyciela Komitetu Obrony Robotników. O jego związki z Żoliborzem, codzienne życie rodziny Kuroniów i społeczne dziedzictwo kuroniówki spytaliśmy jego wnuka, Jakuba Kuronia.

Jakub jest drugim synem Macieja Kuronia, znanego kucharza, syna Jacka Kuronia. Od prawie dekady zajmuje się zawodowo gotowaniem, najpierw jako kucharz, obecnie jako szef kuchni Biesiady z Kuroniem. W 2012 roku, wraz z rodziną i przyjaciółmi, założył Fundację Kuroniówka, której celem jest pomoc osobom potrzebującym, nawiązując poniekąd do działalności dziadka.

Czujesz się związany z Żoliborzem?

Tak, dosyć mocno. Gdy urodził się mój starszy brat, Jasiek, rodzice mieszkali u dziadka, na ul. Mickiewicza w Warszawie. Moje pierwsze lata także minęły na Żoliborzu. Nie pamiętam tych czasów. Pierwsze wspomnienia mam dopiero z mieszkania na Bielanach, gdzie rodzice się przeprowadzili, gdy miałem 2-3 lata. Potem znów wróciliśmy na Żoliborz - na Krasińskiego, do dziadków, ale tym razem od strony mojej mamy. Z tego okresu mam już bardzo konkretne wspomnienia. Pamiętam na przykład, jak chodziliśmy jako kilkuletnie dzieci po dachu Teatru Komedia. Dziś byłoby to nie do pomyślenia.

Jakub Kuroń
Archiwum rodzinny Kuroniów / Lubomir Lipov

Jakub Kuroń, wnuk Jacka Kuronia

Pytam, bo Kuroniowie, choć mocno kojarzeni z Żoliborzem, znaleźli się w Warszawie trochę za sprawą zrządzenia losu. Z tego, co pamiętam, pradziadkowie po wojnie trafili najpierw do Rabki, potem do Krakowa i na końcu do Warszawy, na ul. Mickiewicza 27.

Ich przybycie do Warszawy oznaczało dla całej rodziny nowy początek, potrzebę ułożenia życia w nowym mieście.

W książce "Kuroniowie przy stole" piszesz, że Twoja prababcia, Wanda, mama Jacka Kuronia, nie była szczególnie zaangażowana w sprawy rodzinne. Nie interesowała się domem?

Prababcia pochodziła z wyższych sfer lwowskich. Nie do końca była więc przyzwyczajona do zajmowania się domem. Choć, ani mój dziadek, ani jego brat nigdy na to nie narzekali i nie twierdzili, że dzieje im się jakaś krzywda. Moja mama pamięta ją jako leciwą panią, która chciała mieć spokój, zamykała się w pokoju i czytała książki, a domem zajmował się pradziadek, ale w tym przypadku nie zdawałbym się tylko na zdanie mojej mamy.

Politycznie jednak to chyba ojciec, Henryk, najbardziej ukształtował Twojego dziadka - Jacka Kuronia?

Tak, prababka, z tego co wiem, nie zajmowała się polityką w ogóle. Przez pryzmat mojego ojca widać zresztą, że pod względem światopoglądowym to ojcowie kształtowali mężczyzn w rodzinie Kuroniów. Dziadek był wychowany w duchu przedwojennego PPS-u i lewicy niepodległościowej, Henryk był ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej, jego ojciec lubił w domu intonować PPS-owskie pieśni. Wiesz, to były ciekawe czasy - napady na dyliżanse, manifestacje, działania konspiracyjne - takie opowieści pradziadka Henryka musiały padać na podatny grunt. Wyobrażam sobie, że dziadek chciał być taki jak jego ojciec. Na mnie zresztą też tata zawsze wywierał silny wpływ.

Jacek Kuroń
Archiwum rodzinny Kuroniów

Na zdjęciu Jacek Kuroń

Henryk Kuroń był dość kolorową postacią…

To prawda. "Pan inżynier", jak nazywała go moja mama, tworzył różne ciekawe rzeczy. Z jednej strony był zasłużonym działaczem niepodległościowym, z drugiej na przykład galwanizował klamki domowym sposobem, w tym samym garnku, w którym gotował swoje słynne zupy. Któregoś razu, razem z moim ojcem stworzył ładunek wybuchowy. Powiedział do niego: “zrobimy taką bombę, że się babcia zesra” i odpalili tę bombę w mieszkaniu. Przy tych wszystkich szaleństwach był jednak osobą niezwykle ciepłą, serdeczną. Każdy, z kim rozmawiałem, wypowiada się o nim w samych superlatywach. Żałuję, że go nie poznałem.

Z jednej strony mamy więc zwariowanego pradziadka i jego bomby, z drugiej nieco nieobecną prababcię, żyjącą na uboczu. Kto trzymał ten dom w ryzach?

Ciężko mi uwierzyć, że Wanda, gdy była potrzebna, nie potrafiła się zaangażować w prowadzenie domu. Szczególnie w tak ciężkich czasach, w trakcie wojny czy później.

Zresztą, za każdym Kuroniem stoi silna kobieta i to potwierdza się nawet w moim przypadku. Bez mojej mamy nie byłoby Macieja Kuronia, jakiego znaliśmy, bez Grażyny (Gai) nie byłoby Jacka Kuronia, a bez Wandy - Henryka. Moja żona, Bogusia, też jest często bardziej odporna ode mnie. I na pewno nie da sobie w kaszę dmuchać (śmiech).

W 1959 roku Twój dziadek, Jacek Kuroń, wziął ślub i na ul. Mickiewicza pojawiła się kolejna kobieta. Trochę z uwagi na imię Gaja, wiele osób przypisywało Twojej babci cechy greckiej bogini ziemi. Miała być troskliwą matką, opiekunką rodziny. Ile prawdy jest w tym obrazie?

Emanował od niej spokój, ciepło. Ludzie czuli się przy niej bezpieczni. Tworzyła pewien klimat, dający poczucie bezpieczeństwa. Gdy po dziadka przychodziła milicja, nie można było udawać, że nic się nie stało, ale nie można było też panikować, mówić, że życie się załamało. Tam, gdzie było to możliwe, babcia wypełniała luki po dziadku, którego nie było, bo albo był w więzieniu, albo był oblegany przez różnych, czasami dziwnych ludzi. Wyobraź sobie, że żyjesz w domu, który jest zarazem wielkim dworcem kolejowym, jak i centralą telefoniczną, gdzie goście przychodzą przez 24 godziny na dobę. W tym na przykład prowokatorzy, którzy szukają zwady, albo ludzie z deficytami psychicznymi.

Gaja Kuroń z synem Maciejem
Archiwum rodzinny Kuroniów / Fotopiekarnik Wacek Piekarski

Na zdjęciu Gaja Kuroń z synem Maciejem, ojcem Jakuba

Z deficytami?

Pewnego razu wpadł do mieszkania dwumetrowy, ogromny facet, który był “dorosłym bobasem”. Miał jakieś kłopoty psychiczne. Był ubrany jak dziecko, dziwnie się zachowywał i miał chyba jakąś dziwną wizję, którą chciał przekazać, a wiedział, że u Kuronia zostanie wysłuchany. Niestety, w pewnym momencie zaczął się zachowywać agresywnie, napadł na kogoś. Dziadkowie do mieszkania wpuszczali każdego, ale nie zawsze było wiadomo, czego można się po takich nieznajomych spodziewać. Nigdy nie słyszałem, żeby babcia przeżyła jakieś załamanie, krzyczała na kogoś, miała dość. Dla rodziny była ostoją. Żeby utrzymać ten dom w ryzach, trzeba było posiadać nadludzkie zdolności. Bardziej pasowałaby do niej chyba Demeter, bogini ogniska domowego (śmiech).

Jacka Kuronia w domu często po prostu nie było. Wiele lat spędził przecież w więzieniu.

Tak. Oczywiście babcia miała pomoc rodziny, ale mimo wszystko była samotna wśród ludzi. Choć dookoła było wiele osób, nie było tam tej najważniejszej - jej męża. W ośrodku KARTA zachowało się bodajże ponad 400 listów i grypsów, pisanych między babcią i dziadkiem. To pokazuje ogromną potrzebę komunikacji, nawet w tak dzikich czasach. Babcia musiała to akceptować. Gdyby nie jej akceptacja, to małżeństwo by nie przetrwało, a życie dziadka potoczyłoby się zupełnie inaczej. Gdyby Gaja postawiła sprawę jasno: “albo ja, albo walka o ojczyznę”, to mogłoby to się różnie skończyć. Babcia musiała znosić wszystkie szykany ze strony władzy: najścia, aresztowania, podsłuchy, otrucie psa…

Otrucie psa?

Dziadkowie mieli psa, jamnika, wabił się Fisia. Któregoś razu znaleźli go martwego przed śmietnikiem. Wiele osób do dziś uważa, że został otruty. Takie rzeczy musiały łamać charakter. Jakimś cudem babcia w tak traumatycznych okolicznościach była w stanie funkcjonować. Potrafiła jednym uśmiechem rozładować atmosferę, jednym spojrzeniem ustawić kogoś do pionu. Co najważniejsze, dziadek się jej słuchał, jako jednej z niewielu osób.

Gaja Kuroń z synem Maciejem
Archiwum rodzinny Kuroniów / Fotopiekarnik Wacek Piekarski

Gaja Kuroń z synem Maciejem

Chyba oboje mieli na siebie spory wpływ. Gaja tkwiła przecież w opozycji demokratycznej bardzo mocno, choćby przez to, że mieszkała na Mickiewicza.

Gdyby ją zamknęli, byłoby kiepsko. Nie mogła dać się sprowokować, nie mogła zaangażować się czynnie, choć wspierała dziadka niemal we wszystkim.

Jedno to prowokacje, ale drugie to absolutny brak prywatności, z jakim Twoi dziadkowie musieli sobie chyba jakoś dać radę?

Człowiek musi wyrazić zgodę na takie życie. Dla mnie dom to raczej oaza spokoju i prywatności. U dziadka to było totalne zaprzeczenie. Ze swojego mieszkania zrobił punkt kontaktowy KOR-u, centrum działań opozycyjnych.

Później też Towarzystwo Kursów Naukowych…

Tak, "latający uniwersytet". Wtedy też do mieszkania wpadło kilku zamaskowanych, dobrze zbudowanych panów. I pobili ciężko kilka osób.

Dostało się również Twojemu tacie?

Skończyło się to chyba pęknięciem czaszki i wstrząśnieniem mózgu. Babcię chyba też uderzyli.

Jacek Kuroń z synem (po lewej)
Archiwum rodzinny Kuroniów

Jacek Kuroń z synem Maciejem

Jak takie incydenty wpływały codzienne życie Kuroniów?

Tego typu sytuacje kompletnie destabilizowały życie domowe. W każdej chwili mogli kogoś zabrać, człowiek żył w ciągłym lęku. Kto dzisiaj może Cię najść w domu? W najgorszym razie świadkowie Jehowy albo domokrążca. W tamtym czasie za drzwiami mogło czekać kilku zamaskowanych gości, gotowych połamać Ci ręce i nogi. Dziadek nie był w stanie niczego dobrze zaplanować, bo w każdej chwili w domu mógł się ktoś pojawić.

W końcu Twoja babcia została internowana. Niedługo potem zresztą zmarła.

Czytałem część listów, które pisała z internowania. Nigdy nie było w nich goryczy czy rozczarowania. Mimo że przecież nie doczekała upadku komunizmu. Zmarła na zwłóknienie płuc w 1982 roku. Dziadek spotkał się z babcią na dzień przed jej śmiercią, nie był do końca świadomy, że ona umiera. Władza zgodziła się na widzenie, ponieważ miała świadomość, że przez złe warunki internowania przyczyniła się do choroby Gai. Chcieli mieć czyste ręce.

Jak Twój dziadek przeżył śmierć babci? Był w nią zapatrzony, zakochany w niej bez pamięci…

Szczerze mówiąc, nigdy na ten temat z dziadkiem osobiście nie rozmawiałem. Wiem, że stracił sens życia. To, co trzymało go na duchu, to fakt, że nawet jeśli zabierali go skutego, w milicyjnej "suce", to w końcu wracał do domu, do swojej miłości. Gdy ona zmarła, pozostała pustka. Po śmierci Gai, jej siostra - Ewa próbowała trochę tę pustkę wypełnić. Dziadek przez kilka lat był sam. Z początkiem lat 90. wziął ślub z Danusią (Winiarską - działaczką opozycyjną w okresie PRL-u, współorganizatorką struktur podziemnej „Solidarności” na Lubelszczyźnie - przyp. red).

Jacek Kuroń
Archiwum rodzinny Kuroniów

Jacek Kuroń

Początki III RP to też okres, kiedy Jacek Kuroń zaczynał pełnić funkcję ministra. Dorastałeś, gdy dziadek był już publiczną osobą. Jak to odbierałeś?

Wydawało mi się to zupełnie naturalne. Zadałem kiedyś rodzicom pytanie, dlaczego dziadek Jacek występuje w telewizji, a dziadek Benek (ojciec mamy) nie. Chyba sądziłem, że na tym właśnie polega demokracja, że każdy dziadek może się wypowiedzieć w mediach.

Jeśli chodzi o polityków to Twój dziadek do dziś cieszy się sporą sympatią.

We wszystkich sondażach zaufania publicznego dziadek był zawsze bardzo wysoko, na pierwszym, drugim miejscu. Zapewne dzięki tym jego “wieczorynkom”, czyli spotkaniom w TV, gdy siadał przed kamerą i tłumaczył ludziom trudne realia gospodarki rynkowej.

Wyobraź sobie - siedzi facet w dżinsowej koszuli przed kamerą, jara szlugę, gestykuluje żywiołowo i próbuje wytłumaczyć Ci, o co chodzi w transformacji ustrojowej. W dzisiejszych czasach to byłoby nie do pomyślenia.

Mógł sobie na to pozwolić także przez bezpośrednie relacje, jakie miał z ludźmi.

Musiała od niego emanować pewna energia, charyzma. Nie ukrywał emocji, a to przemawiało do ludzi. Był “przedłużeniem ludu” w parlamencie. Dziadek miał dobre układy nawet z podwórkowymi “nurkami”. Któregoś razu jakiś pijaczek zobaczył w mieszkaniu na Mickiewicza otwarte okno. To było na parterze, więc z łatwością sięgnął do środka, żeby wyjąć coś, co akurat chyba stało na parapecie. Gdy zobaczył, że w pokoju siedzi mój dziadek, szybko się wycofał i powiedział: “Pan Kuroń? A, to przepraszam!”.

To wynikało też chyba z jego charyzmy?

Tak, miał dobry kontakt z ludźmi z wszelkich warstw społecznych. Potrafił rozmawiać z Kołakowskim, Havlem, ale też doskonale dogadywał się ze zwykłym dozorcą. Co więcej, gadał z nim jak równy z równym. Ludzie woleli jednak człowieka w garniturze, typowego polityka, a nie faceta pełnego temperamentu, zawsze z papierosem. Zaufanie społeczne nie przekładało się na poparcie w wyborach.

Twój ojciec także miał w swoim życiu epizod polityczny, był nawet internowany, ale nigdy z polityką na trwałe się nie związał. Dlaczego?

Tak, był w NZS (Niezależne Zrzeszenie Studentów - przyp. red). Tworzył olsztyńskie struktury. To rodziło się raczej z pewnego buntu. Przewoził bibułę, pełnił dyżury telefoniczne na Mickiewicza. Nie pamiętam, kto był przeciwny temu, żeby ojciec się angażował. Być może dziadek. Po 1989 roku ojciec uznał, że walka się skończyła i trzeba skupić się na rodzinie. Twierdził, że polityka go nie interesuje, choć chodził na wybory, miał swoje sympatie polityczne. Wolał angażować się w akcje charytatywne i społeczne.

Jakub Kuroń z córką
Archiwum rodzinny Kuroniów

Jakub Kuroń z córką

To, co ich połączyło w pewien symboliczny sposób, to kuroniówka.

Nie wiem, dlaczego wszyscy tak mocno to zapamiętali. Ludziom wydawało się, że dziadek to sam gotował, że ta zupa była rozdawana przez ileś tam miesięcy. A to tylko pewien symbol. Później ludzie ochrzcili mianem "kuroniówki" zasiłek dla bezrobotnych.

Kto wymyślił przepis na kuroniówkę? Twój ojciec?

Tata miał stworzyć zupę, która byłaby pożywna i którą można by nakarmić jak najwięcej osób. Wymyślił, że to może być grochówka wojskowa, danie jednogarnkowe, ale tych przepisów na kuroniówkę było kilka. Sądzę, że dziadek chciał pokazać, że zawsze istnieją ludzie, którzy potrzebują pomocy państwa. Ojciec przez całe życie zresztą bardzo aktywnie wspomagał różne inicjatywy charytatywne.

Przydałaby nam się taka kuroniówka dzisiaj? Do tego nawiązuje w końcu nazwa fundacji, której jesteś współzałożycielem. Cześć z Waszych działań to przecież wydawanie, co prawda nie darmowej, ale jednak zupy.

Tego już zaniechaliśmy. Myśleliśmy, że to będzie dobry sposób na pozyskanie funduszy. Ugotujemy zupę, ludzie dadzą za nią “co łaska”, a my będziemy mieli fundusze na wyższy cel, jakim jest otwarcie stołówki. Teraz realizujemy głównie cateringi. Zysk z nich jest przeznaczany na ten sam cel. A to, że w Polsce potrzebne są miejsca takie, jak jadłodajnie dla najuboższych, nie ulega wątpliwości. Choćby dlatego, że polskie dzieci nadal należą do najbiedniejszych w Europie. Narodziła się u nas pewna patologia, spore rozwarstwienie społeczne. Wiele osób w tym kraju ledwo wiąże koniec z końcem, a gdy idą do pracy, proponuje się im 5 zł za godzinę. Jak to możliwe, że mamy sytuację, w której człowiek zarabia tylko tyle, że wystarcza mu na wynajęcie mieszkania?

Takim właśnie osobom chcecie pomagać?

Chcemy pomagać takim ludziom, których mijamy na co dzień na ulicy - emerytom, którym nie starcza do pierwszego, studentom, którzy pracują i z trudem się utrzymują. Na razie zbieramy fundusze na sprzęt, zaadaptowanie lokalu dla stołówki 2+1. Dwie osoby płacą pełną cenę za obiad, trzecia dostaje go za darmo. To musi być osoba krystalicznie czysta, oddelegowana przez ośrodek pomocy społecznej. Samotna matka, rencistka, która ledwo wiąże koniec z końcem, biedny student, osoby, które będą mogły wybić się z tego marazmu, w którym tkwią. Oprócz tych działań, Fundacja Kuroniówka prowadzi szkolenia z prostego, taniego, racjonalnego gotowania.

Myślę, że każdy jest w stanie coś od siebie dać innym, w ten czy inny sposób, w różnych fundacjach, wolontariatach.

Myślisz, że któregoś dnia Twoje córki pójdą w Twoje ślady, jeśli chodzi o działalność społeczną?

Myślę, że jeśli będę je angażował w różne inicjatywy, to w końcu stanie się to dla nich naturalne.

I wtedy to one będą tymi silnymi kobietami, trzymającymi rodzinę “w kupie”?

Mam nadzieję (śmiech). Ważne, żeby były szczęśliwe w tym, co będą robić.

Rozmawiał Przemysław Ziemichód, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: archiwum rodziny Kuroniów

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto