Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Długie świętowanie w Raju, czyli święta na Wyspach Kanaryjskich

Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski
Na Wyspach Kanaryjskich mamy wszystko, co dobre i niekoniecznie dobre w Europie oraz trochę Afryki, czyli pogodę i przyrodę. A także długie, grudniowo-styczniowe świętowanie.

W pierwszy dzień nowego roku 2024 Ocean Atlantycki doskonale dostosował się do nastrojów i aktywności ludzi. Tafla wody zaledwie marszczyła się od lekkiego wiatru, małe i leniwe fale ledwo dobijały do skalistego brzegu południa Teneryfy. Zmęczone nocą towarzystwo zalegało na hotelowych i przydomowych basenach, albo przecierało oczy nad kawą i piwem w restauracjach. Nawet proboszcz odpuścił wiernym, rezygnując z odprawienia w tym dniu mszy św. w kościółku w San Blas (dzielnica Golf del Sur), gdzie konsekwentnie zaprasza w każde święto i niedzielę na g. 10.

Ale Nowy Rok to tylko jeden etap świątecznego maratonu, który zaczął się Bożym Narodzeniem, a zakończył świętem Trzech Króli.

Jako turysta, który lubi „podglądać” nie tylko zabytki czy okoliczności przyrody, ale i życie, postanowiłem odpowiedzieć mojemu koledze, który słysząc, że znalazłem się na Wyspach Kanaryjskich, zapytał „Jak się żyje w raju?” Przyznam się, że zawsze intryguje mnie to określenie małego archipelagu. Rozumiem spotykane w dawnych papierowych przewodnikach „Wyspy Szczęśliwe”, „Wyspy Wiecznej Wiosny”, ale żeby od razu raj? Choć Kanaryjczycy sami dają powód, nadając nazwę raju np. hotelom, restauracjom, a nawet kurort owi - Playa Paraiso.

Archipelag rozciąga się 200-300 km od wybrzeży Afryki na wysokości Maroka i Sahary Zachodniej i jest częścią tego kontynentu z jego pogodą i przyrodą. Ale cywilizacyjnie to wciąż nasza stara, bliska Europa z wieloma swoimi zaletami, ale i wadami. Płaci się euro, jeździ się prawą stroną, stoi się w korkach i kolejkach. I oczywiście zimą najcieplejsze miejsce w Europie. Czyli jeżeli już raj, na miarę naszych europejskich standardów.

Co jest wspólnego w świętowaniu, a co różni Teneryfę na przykład z Polską? Podobnie jak u nas choinkowe cacka i wszystko, co można sprzedać pod marką „potrzebne na święta”, znajdziemy w sklepach już w końcu października. W wielkich chińskich magazynach (kiedyś znane były z niskich cen, teraz niekoniecznie…) skracają półki z odzieżą, artykułami papierniczymi, a nawet gospodarstwa domowego. Wygospodarowane w ten sposób miejsce wykorzystują na półki z bombkami (głównie plastik), lampkami i wszelkimi dekoracjami domu - na choinkę, ścianę, stół, taras, drzwi wejściowe, dach, bramę…). Oczywiście, stroje mikołajów, aniołków, świeczki, jelonki, renifery, świeczniki…

W połowie listopada ulice i place południa Teneryfy przypominały już koniec grudnia. Iluminacje nie tylko zamontowane, ale też aktywne (u nas czekają z odpaleniem do Mikołaja, 6 grudnia). Często w formie wielkich, dwumetrowych gwiazd, oczywiście reniferów i całej tej dekoracji na lampach i nad chodnikami. Czerwono na miejskich trawnikach, skwerach i gazonach od gwiazd betlejemskich, nazywanych tu oficjalnie... Flor de Pasqua, czyli Kwiat Wielkanocny. Co oczywiście nikomu tu nie przeszkadza. Klimat sprawia, że można sobie taka gwiazdę betlejemską w postaci sporego krzewu uprawiać w ogródku i cieszyć się jej barwami przez okrągły rok.

W niektórych miejscowościach na rynkach rozkładają się szopki bożonarodzeniowe. Kiedyś ta w Los Cristianos stała na skraju placu kościelnego, otoczonego restauracjami i sklepami. Ale teraz jest tam ogródek restauracyjny i szopka przytuliła się do ściany kościoła. Na co dzień można ją oglądać tylko przez kraty ogrodzenia.

W małym miasteczku Los Abrigos na niewielkim placu, wokół którego też usytuowane są restauracje i kościół, stanęła 3-metrowa chińska choinka, dla pewności przywiązana do słupa energetycznego, bo wiadomo, wieje. Uboga i pospolita w treści i formie. Pewnie to robota restauratorów, którzy zadbali o to, by pochylonym nad kawą czy piwem klientom zapewnić świąteczny symbol. O dziwo przyciąga mnóstwo ludzi, którzy robią sobie z tą choinką zdjęcia, jak z cennym zabytkiem.

Długo by mówić o podobieństwach, zwłaszcza w sklepach i galeriach, wokół których trudno przed świętami zaparkować. To też znajomy obrazek. Ciekawsze są różnice.

Południe Teneryfy, zwłaszcza kurorty nadmorskie, to istna wieża Babel, gdzie oprócz hiszpańskiego najczęściej usłyszysz język angielski, włoski, niemiecki, szwedzki, fiński, rosyjski, no i oczywiście polski. Bo Polaków nie brakuje. A co ich ciągnie do „raju” - to już oddzielny temat. No i każda nacja obchodzi święta po swojemu. Generalnie zaś krótko i nie tak kolorowo jak u nas.

Wigilia u lokalnych Hiszpanów to późna, uroczysta i obfita kolacja, często z owocami morza jako daniem głównym. W Boże Narodzenie zaś uroczysty obiad. I to już... koniec! Bo drugiego dnia świąt po prostu nie ma, idziemy do pracy, jak w wielu krajach Europy. W odróżnieniu od nas nikt tu nie kłóci się o to, czy sklepy w Wigilie mają być czynne czy nie. Hiszpańskie supermarkety Mercadona jak w każdą niedzielę były pozamykane, ale handlowały mniejsze sklepy sieci Coviran oraz Lidl, Aldi czy HiperDino, ratując zapominalskich do późnych godzin popołudniowych. Może dlatego, że pierwsza gwiazdka pokazała się gdzieś około godziny 19…

Jak świętują nasi rodacy? Turyści to jedna bańka. Jak kto chce - w hotelu, w restauracji, bo przecież uciekli na Kanary od obżarstwa i biwakowania przy stole. Inaczej z miejscowymi. Chcesz zastawić stół polskimi tradycyjnymi potrawami wigilijnymi - żaden kłopot. Bez problemu kupisz wszelkie wędliny, śledzie, kapustę kiszoną, grzyby, wyroby gotowe (pierogi, uszka barszcz czerwony w kartonie ), przyprawy, słodkości i alkohole w polskim sklepie w Los Cristianos.
Chcesz się pomodlić? Idziesz na mszę św. do kościołów, w których jednak odprawiają tylko w językach hiszpańskim, niemieckim czy angielskim. No ale na kliknięcie w klawiaturę telefonu masz dostęp do transmisji pasterki czy innej mszy św. w kraju, a transmisji takich jest bez liku.

Co prawda w wielu domach stoją w Boże Narodzenie choinki, ale prezenty pod nimi, jeżeli w ogóle są, to symboliczne. Z tym się czeka do 6 stycznia. Bo przecież od rozdawania prezentów są bogaci Trzej Królowie (Reyes Magos).

No i różnica najważniejsza: pogoda. Gdy w Polsce modlimy się o garść śniegu i 2 stopnie mrozu, żeby Boże Narodzenie przypominało nam to z dzieciństwa, gdy klimat był „normalny”, tutaj spoglądają w stronę Wschodu, żeby nie napłynęła z Afryki kolejna calima. Czyli fala gorącego powietrza do 30 st. albo i więcej z pyłem, który niczym mgła zasłania cały świat, męcząc alergików i sercowców. A potem trzeba ten piasek z Afryki jeszcze posprzątać z tarasów, okien, samochodów i ulic.

Na szczęście teraz było umiarkowanie:do 25 st., (w nocy spadek do 16-18 st.), trochę wiatru. Zapełniły się baseny i plaże - turyści dostali słońce i ciepło, czyli to, za co zapłacili.

W przerwie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem władze gmin starają się nas zabawić i zapraszają np. na darmowe, ale wypasione koncerty. Mam szczęście do Disneya. Kiedyś udało mi się obejrzeć niesamowity koncert na placu Hiszpańskim w stolicy wyspy, Santa Cruz. Wielka orkiestra, chór i grupa wokalistów wykonywała piosenki i muzykę z „Tarzana”, „Króla Lwa”, „Pocahontas” i innych przebojów filmowych amerykańskiego potentata filmowego. Teraz w sali koncertowej w Los Cristianos dla pół tysiąca widzów ten repertuar przedstawił kilkunastoosobowy band Los Contadores w spektaklu „Los Ritmos de la Jungla”.

Uśmiechniecie się, że stary koń chodzi na koncerty dla dzieci? Nic bardziej mylącego. To po prostu kawał dobrej muzyki, która może oczarować słuchacza w każdym w wieku. W takt filmowych przebojów doprawionych hiszpańskim wyrazistym rytmem maluchy podskakują jak oszalałe na fotelach, a dorośli co chwila wstają i biją brawo.

Leniwe życie nabiera tempa przed samym sylwestrem. Znów najazd na sklepy. Kupujemy dużo jedzenia, dużo picia - raczej piwo, wino, szampan, niż wódka - i coś do wystrzelenia o północy.

Po godzinie 20 osiedla otaczające centrum Los Cristianos się wyludniły. Ludzie poszli do restauracji. A tam głośna muzyka głównie anglosaska i latino oraz hałas nie do zniesienia, „wielkie żarcie” i towarzystwo - ubrane bez nadmiernej elegancji, fantazji i bez zadawania szyku. Byle tylko coś na nas się tego wieczoru świeciło i połyskiwało.
Sylwestrowe żniwa restauracje potrafią wykorzystać bez skrupułów. Moje towarzystwo zarezerwowało duży stolik w azjatyckim lokalu działającym pod hasłem „jedz, ile chcesz”. Jedyne, co może ograniczać nabieranie na talerze, to karteczka z rytualnym ostrzeżeniem, że pozostawienie niedojedzonych potraw grozi dopłatą 3,5 euro.

Zwykle za wstęp płaci się tu 17 euro i za tę kwotę człowiek uzyskuje dostęp do wielkiej ilości dań, nie tylko azjatyckich oczywiście. Są lady z sushi i owocami morza, potrawami mięsnymi (pieczenie, żeberka…), z drobiem (kurczak, indyk, gęś), duże ilości sałatek i warzyw, oczywiście desery. Na finał zwykle bierzemy danie na gorąco. Wybiera się sztukę mięsa czy płat ryby i oddaje kucharzom, którzy królują przy wielkiej gorącej płycie. Tym razem, ku zdumieniu publiczności w sylwestrowy wieczór wstęp podniesiono o 10 euro, ale czy ktoś z tego powodu zrezygnował?…
Powitanie Nowego Roku nie jest łatwe. Tu nadchodzi godzinę później. I gdy rodzina w Polsce otwiera szampana i wpada sobie w objęcia z życzeniami, to tutaj jest dopiero g. 23. A gdy na Kanarach wybija północ, niektórzy bliscy w Polsce już śpią, albo są mocno zmęczeni celebracją zmiany kalendarza. Zawsze ktoś się zagapi, nie zadzwoni na czas, no i foch gotowy. Na szczęście dostajemy cały okrągły rok na przeprosiny.

Trzeci element tego świątecznego maratonu, dla miejscowych chyba jednak najważniejszy, to święto Trzech Króli. Schemat jest taki: w przeddzień wieczorem udział (bierny, a często aktywny) w Orszaku Trzech Króli, który nosi trudną nazwę Cabalgata de Reyes Magos. W świąteczny ranek rozpakowywanie i radość z prezentów, a potem rodzinny obiad na bogato.

Oglądałem Orszak w Los Cristianos. Półgodzinny przemarsz różnych przebierańców z bajek, seriali, ludowych podań, razem z Myszką Miki i Kaczorem Donaldem. Mnóstwo muzyki z głośników oraz werbliści na czele i orkiestra dęta na końcu. Wreszcie Trzej Królowie na wielkich wielbłądach, rozrzucający dookoła cukierki. Od razu skojarzyłem Orszak z paradą karnawałową, tyle że jest skromniejszy i krótszy. Ale i tak wszyscy są zachwyceni, kręcą filmiki, robią zdjęcia, które natychmiast rozlewają się po świecie. Koniec świętowania? Na razie, bo za kilka tygodni już karnawał i znów fiesta!

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na legnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto